środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 27

Nie zapomniałem, że cię nie ma, w sercu dalej jesteś. Zapalam świeczkę- jedną, drugą, trzecią, czwartą i co z tego, jak Tobie już światło zgasło.

Wydawać by się mogło że Majka tak jak i Rozalia mają wszystko, co jest niezbędne do szczęścia. Przyjaciół, chłopaka, a wręcz księcia n a białym koniu i wymarzoną uczelnię na której mogą studiować. Ale to wszystko jest kruche, niczym porcelana. Nikt nie jest nigdy przygotowany na problem i trudności. Świat i życie jest tak stworzone, że gdy nasze życie wychodzi na prostą, to za chwile napotykamy kolejną przeszkodę. Tylko nieliczni są w czepkach urodzeniach i wszystko idzie po ich myśli. 
Obudziłam się dosyć wcześnie. Mówiąc wcześnie mam na myśli czas, kiedy było jeszcze ciemno, a słońce dopiero miało wschodzić. Obracałam się z boku na bok, ale i tak nie mogłam ponownie zasnąć. Wojtek jeszcze spał, jak małe dziecko. Miał spokojną twarz i lekko rozchylone usta. Wstałam leniwie z łóżka i poszłam do łazienki. Wzięłam zimny prysznic, który od razu postawił mnie na nogi. Ubrałam się w krótkie spodenki i luźną bluzkę, a włosy związałam w luźny kucyk.
Gdy wyszłam z łazienki Wojtek już nie spał. Kręcił się po kuchni przygotowywując śniadanie. Na nic szczególnego liczyć nie można było, gdyż Szczęsny do gotowania nie nadawał się zupełnie. Mówią że faceci, zawsze sobie potrafią poradzić i z głodu nie umrą. Ale chyba brali pod uwagę fakt, że supermarkety otwarte są dwadzieścia cztery godziny na dobę, i w każdej chwili mogą kupić sobie jakieś przekąski. Ale wracając do kuchni i Wojtka który starał się zrobić naleśniki. Na blacie była porozsypywana mąka i cukier, nie wspominając już o podłodze. Obserwowałam go z niedowierzaniem, jak w niecałe dwadzieścia minut można doprowadzić kuchnie do takiego stanu. Gdy tylko mnie zauważył, oparł się o szafki próbując ukryć cały bałagan. Uśmiechnął się do mnie przepraszająco, i nie było szans abym się na niego gniewała, z resztą sama też nie jestem maniakiem porządku.
-Czy ty chcesz iść do Masterchefa? – zapytałam śmiejąc się z jego głupiej miny i mąki na twarzy.
-Myślisz że zdobył bym sympatie Magdy Gessler? – odpowiedział pytaniem na pytanie ściągając fartuszek z logiem Arsenalu.
-Myślę, że mógłbyś zdobyć fartucha za to że przyszedłeś do programu, ale później na pewno musiał byś go oddać. – oznajmiłam udając zasmuconą.
-Nie oddał bym go! Ukradł bym tego fartucha, a później pokazał Jankowi że jestem najlepszy i nie wiercił by mi już dziury w brzuchu, że gotować nie potrafię. – odparł dumnie wypinając pierś do przodu.
-Jesteś najlepszym bramkarzem, ale kucharzem to chyb raczej nie. – powiedziałam siadając na krześle przy stole.
-Dlaczego?
-Bo właśnie spaliłeś trzecią patelnie w tym tygodniu. – wydukałam patrząc z politowaniem na kuchenkę.
            Wojtek w mgnieniu oka ściągnął palącą się patelnie z kuchenki rzucając ją do zlewu. Przez ten pośpiech zapomniał o założeniu rękawicy kuchennej. Zawył z bólu na całe mieszkanie patrząc na swoją poparzoną dłoń. Była cała czerwona i puchła coraz bardziej. Miałam wielkie obawy czy nie skończy się to jakimś opatrunkiem. Czym prędzej obmyłam mu ją zimną wodą i ku jego niezadowoleniu zawiozłam do szpitala, żeby tam fachowo się tym zajęli.
            Dwadzieścia minut później byliśmy na miejscu, a lekarz od razu wziął go do gabinetu. Zza drzwi było słychać po dłuższej chwili podniesiony ton Wojtka, gdy kłócił się z lekarzem. Byłam zdenerwowana, ponieważ nie wiedziałam co doprowadziło go to złości. Czas dłużył mi się w nieskończoność, i wydawało mi się że każda minuta jest godziną. Chodziłam po korytarzu w kółko czekając na swojego chłopaka.
            Po jakimś czasie z gabinetu wyszedł Wojtek z karteczką w lewej dłoni. Bez słowa ominął mnie kierując się do samochodu. Na poparzonej dłoni miał opatrunek zawinięty bandażem, i wiedziałam już że kolejne kilka dni będzie miał zły humor. Nie doczekałam się żadnych wiadomości co z jego dłonią, więc ruszyłam marszem za nim. Szedł szybko, a mi nie śpieszyło się dlatego nie próbowałam go nawet doganiać. Zwolnił dopiero na parkingu. Stanął i odwrócił się w moją stronę czekając aż do niego dojdę.
-Co z twoją ręka? – zapytalam kiedy znalazłam się obok niego.
-Lekarz powiedział że przez tydzień mogę zapomnieć o grze. – powiedział wściekły. – Dlaczego akurat teraz?!
-Sam jesteś sobie winny. – oznajmiłam wsiadając do samochodu. – Gdybyś się nie wygłupiał tylko po prostu zrobił normalne śniadanie, to byś teraz nie cierpiał. Ale nie... naleśników ci się zachciało. – odparłam z ironią odpalając silnik.
-Musisz mnie dobijać...? Wystarczy że musze powiedzieć Wengerowi że nie mogę zagrać.
            Do powrotu do domu miedzy nami panowała cisza. Nie chciałam wkurzać Wojtka, bo doskonale wiedziałam że najbliższe mecze są dla niego ważne.  Całą drogę chłopak wpatrywał się tępo w boczną szybę samochodu. Gdy dojechaliśmy bez słowa wyszedł z samochodu i poszedł prosto do sypialni.
            Następnego dnia również obudziłam się bardzo wcześnie. Szybko odbyłam poranną toaletę i 15 minut później byłam już gotowa. Postanowiłam trochę pobiegać. Wolałam to niż siedzenie na kanapie przed telewizorem. Wyszłam z domu bezszelestnie. Najpierw biegłam wzdłuż  głównej ulicy, a później zaczęłam zbaczać w boczne uliczki. Kilkanaście minut później nie miałam zielonego pojęcia gdzie jestem. Mimo że w Londynie mieszkałam prawie od roku, to nadal go nie ogarniałam. Znałam na pamięć drogę do uczelni, supermarketu, mieszkania które dzieliłam z Majką, mieszkania Łukasza, stadionu i lotniska. Na tym konczyła się moja znajomość miasta.
            Z drobną pomocą jakiś przechodniów dotarłam do swojego nowego domu. Wojtek w dalszym ciągu jeszcze spał. Szybko wzięłam prysznic i przebrałam się. Kiedy wyszłam z łazienki zaglądnęłam do sypialni po telefon i wyszłam na taras. Oparłam się  o metalową barierkę patrząc na niebo przysłonięte deszczowymi chmurami.
            Poczułam wokół swojej tali dłoń Szczęsnego, który delikatnie przyciągnął mnie do siebie i pocałował w szyję. Obróciłam się do niego zakładając ręce na jego szyję.
-Gdzie się podziewałaś cały ranek? – zapytał przyciągając mnie do siebie.
-Poszłam pobiegać, nie chciałam cię budzić. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Ranny ptaszek z ciebie, kochanie. –uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam ten gest.
-Za chwile zacznie padać, mam już dosyć tej deszczowej pogody. – powiedziałam znów spoglądając w niebo, które z każdą chwilą stawało się coraz ciemniejsze.
-Pojedźmy gdzieś. – powiedział bramkarz z entuzjazmem.
-Co?! – wypaliłam bez zastanowienia. – Gdzie?
-Sam  nie wiem. Może Hawaje? Albo Karaiby?

-To by były nasze pierwsze wakacje. – uśmiechnęłam się, marząc o gorącym słońcu i ciepłym piasku.  – Ale przed tobą ważne mecze.
-No przecież mam rękę całą w bandażu, jeden pożytek przynajmniej będzie, nie sądzisz? – zapytał unosząc charakterystycznie brwi ku górze.
-Pewnie zrobiłeś to specjalnie! – krzyknęłam i dałam chłopakowi kuksańca w brzuch.
-Ależ oczywiście! Widzisz jaki twój chłopak jest mądry?!
-I za pewne nie pogardziłbyś całusem.
            Chłopak jak na komendę pokręcił twierdząco głową. Wpatrywał się na mnie z uśmiechem od ucha do ucha, tak jakby zobaczył na swoim kupnie że trafiła mu się szczęśliwa szóstka w Lotto.
-Nie dostaniesz buziaka. – przedrzeźniałam się z nim.
- Dostanę.
-Nieeee.
-A właśnie że tak!
            Złapał mnie i bezproblemowo przerzucił mnie przez swoje ramie. W mgnieniu oka dostał się na piętro, mimo mojego sprzeciwu. Ja mierząca ledwo metr sześćdziesiąt cztery przeciwko dwumetrowemu facetowi. To było skazane na porażkę. Pomimo tego że pięściami waliłam w jego tylnią część ciała jemu to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie doprowadziło do gromkiego śmiechu.
            Rzucił mnie na łóżko i po chwili dołączył do mnie. Przybliżył się do mnie i po chwili jego usta wylądowały na moim policzku.
-Nienawidzę cię, wiesz? – zapytałam zła.
-Zdaję sobie z tego sprawę kochanie. – odpowiedział hardo, nadal się śmiejąc.
-Dlaczego nie możesz mieć normalnego wzrostu?!
-Ja mam normalny, tylko ty jesteś nie wyrośnięta. Taki krasnal.  – wycedził, po czym dostał ode mnie poduszą po łbie.
-Za co? – zapytał zdziwiony?
-Krasnal, mówi ci to coś?
-Żabko moja kochana. – powiedział, ponownie przyciągając mnie do siebie. – Mamy zaproszenie od Aarona i Majki do kina.
-Na kiedy?
-Na dziś. – oznajmił, a moje kąciki ust uniosły się ku górze.
-Na reszcie coś dobrego!
-Czyli idziemy?
-Tak, oczywiście. W końcu nie widziłam się tak dawno z Mają.
-Całe dwa dni! Kobieto, widzialaś się z nią całe dwa dni temu!
-O dwa za dużo. – powiedziałam.
-Nigdy nie zrozumiem kobiet.
-Nawet nie próbuj.

O umówionej godzinie pojechaliśmy do Majki i Aarona. Para jak zwykle zapomniała zamknąć drzwi, dlatego bez problemu weszliśmy do środka. Majka szykowała się w łazience, a Aaron posłusznie jak pies siedział na kanapie wpatrując się tępo w powtórki ostatniego X Factora.
-Coś ty w rękę zrobił? – zapytał Ramsey podnosząc się z kanapy.
-Wypadek przy pracy. – odpowiedział krótko i usiadł wygodnie na fotelu.
-Rozalia ci kazała obiad gotować?
-Śniadanie. – odparł z wyraźnym grymasem na twarzy.
-Dobrze że ja nie muszę.
-Ile ta Majka może się stroić? Już trzydzieści minut czekamy. – warknął Szczęsny sprawdzając po raz kolejny godzinę na swoim zegarku.
-Przyzwyczaj się. Robi to specjalnie, bo wziąłem jej aparat i nie wiem gdzie się mi zapodział.
-Dała ci aparat? –zdziwił się.
-No nie dała, sam wziąłem. A teraz nie wiem gdzie jest.
-Masz chłopie problemy...

            Jak na typową londyńską pogodę, słońce nie świeciło długo. Przyszły deszczowe chmury, które całkowicie przysłoniły gwiazdę. Wszyscy straciliśmy ochotę na wychodzenie z domu, ale jak na złość w kinie leciał najnowszy film science fiction ze Schwarzenegger’em. Aaron za nic nie chcial odpuścić, dlatego ubraliśmy się cieplej i wzięliśmy ze sobą parasolki. Kiedy już mieliśmy wychodzić w mieszkaniu rozbrzmiał się dźwięk telefonu Majki, która szybko pobiegła sprawdzić kto dzwoni. Kilka sekund później stała uśmiechnięta obok nas odbierając komórkę.
-Halo... – powiedziała śmiejąc się z Wojtka, który na darmo próbował uporać się z połamanym parasolem.

            Na twarzy Majki nie malował się już szczery uśmiech. Początkowo przybrała minę dość poważną, ale z każdą chwilą stawała się coraz bardziej przerażona. Popatrzyła na mnie z bólem w oczach, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
-Żartujesz sobie? – zapytała nerwowo uśmiechając się. – Powiedz że to nie prawda!... – mówiła a jej głos drżał z każdą sekundą coraz bardziej. – Jak...? Dlaczego...? Co się stało? Ale czy on...? Będę jak najszybciej...
            Jej serce biło jak opętane, a ręce drżały nie mogąc utrzymać telefonu, który upadł na ziemie rozpadając się na drobne kawałeczki. W kącikach jej oczu zebrała się łza, która po woli spłynęła po rozpalonym policzku. Z każdą chwilą przybywało ich, aż w końcu popłynęły całym strumieniem. Stała bez ruchu, płacząc. Przypominała dziecko, małe i niewinne. Dziecko, które zgubiło swoich rodziców w centrum handlowym i płakało z bezsilności.
            W pierwszej chwili myślałam że chce nas nabrać, ale to nie w jej stylu. Nie potrafiła by płakać na życzenie. Od tak sobie. Jedynym pytaniem jakim sobie zadawałam razem z pozostałym było ‘co się do cholery stało?’ Majka upadła na posadzkę, nadal płacząc a ja podbiegłam do niej mocno ją przytulając. Nie pytałam o nic, nie chciałam aby poczuła się jeszcze bardziej przybita, choć ciekawość brała górę. Chłopaki patrzyli na nas w osłupieniu, aż po pewnej chwili Aaron przykucnął przy nas patrząc na Majkę. Była w bardzo kiepskim stanie, cały czas płakała.
-Ciii, już dobrze. – mówił Ramsey próbując ją uspokoić.
-Co się stało? – zapytałam wreszcie, gdy płacz nie był już tak obfity.
-On nie żyje... Nie ma go. – mówiła przez łzy, a ja starałam się posklejać jakoś jej strzępki zdania.
-Ale kto? – dopytywał się Aaron.
-Nie żyje... Jest w szpitalu... Muszę tam być...
-Maja, spokojnie. Co się stało? – zapytałam spokojnym tonem głosu.
-On.
-On?
-Tomek nie żyje! – krzyknęła zrozpaczona wtulając się we mnie, tak mocno że brakowało mi oddechu. –Miał wypadek... Radek jest w szpitalu. On nie przeżyje... Nie przeżyje do jutra... Rozumiesz? Straciłam jedynego brata.... – dokończyła.
            Właśnie wtedy zaczęły docierać do mnie te słowa. Dźwięczały głośno w mojej głowie.
Starałam się ułożyć z niech cały scenariusz. Scenariusz, dzięki któremu zrozumiem ‘nie żyje’. Ale jak? Moi przyjaciele wypadek? Śmierć? Przecież mieliśmy tyle planów na przyszłość. Wakacje, gdzieś na końcu świata w mocno okrojonym stanie, tylko przyjaciele, ci najlepsi, ci co nigdy nie zawiedli. Mieliśmy przecież nauczyć się jeździć na snowboardzie , znaleźć czterolistną koniczynę i wychowywać swoje wnuki, opowiadając im o naszej szalonej młodości, gdzie niczego nie żałowaliśmy. Teraz to wszystko prysnęło? Tak, śmierć przychodzi niespodziewanie. Ale dlaczego oni? Dlaczego teraz? Dlaczego znów muszę przechodzić przez to samo? Po raz kolejny tracę bliską osobę. Najpierw Damian, teraz Tomek a za chwilę Radek. Boże, jest tyle ludzi, którzy pragnął śmierci, więc dlaczego akurat oni? Wytłumacz mi to! Przecież byli młodzi, pełni życia, marzeń. I nagle bum. Wszystko znika, znika życie, znika nadzieja, znikają marzenia. Nie ma nic. Jeden telefon rujnujący całą strukturę ludzkiego życia.


            Moja dusza została właśnie rozszarpana. Płakałam, gorzko płakałam i nie mogłam przestać. Nie mogłam przestać bo nadal nie wierzyłam w to. Wszystko było jakimś koszmarem. Koszmarem, który znowu zagości w moim życiu...


+++
Jestem spóźniona,  cały miesiąc ponad, wiem. Wiem też że jakbyście mnie na ulicy spotkali to witalibyście mnie patelnią. Przepraszam, ale w moim życiu przed świętami wydarzyło się kilka nieprzyjemnych sytuacji które totalnie wybiły mnie z rytmu. 
Obiecywałam sobie, jutro napiszę na 100%. i tak każdego dnia. Skończyło się na tym że zamiast czytać 'Kamienie na szaniec' a raczej streszczenie niż ksiązke   zaczęłam pisać rozdział, najpierw napisałam nie jak trzeba bo w 1 osobie, ale już nie mam sily tego zmieniać. 
Dlaczego kolejna tragedia? Nie wiem, musiałam jakoś skleić taką pustkę miedzy rozdziałami i epilogiem . ;) 

Czy wy też już macie dość całej afery z Lewym i jego durnym transferem? Ja tak. Na matematyce ten temat jest najważniejszy, ba nawet na religii. Obiecuje jak mi ktoś jeszcze powie że Lewy jest taki uczciwy nazywajac Bvb ' szkółką pilkarską' to przywale. 
     Widzieliście instagrama Wojtka? Jaraaaaam sie <3
+ zapraszam na nowy blog "It's only words" na którym prolog pojawi się po zakończeniu tego opowiadania ;) 
Buziaczki i do następnego :* Themalkina. 

w razie pytań : evolutionaal@op.pl







15 komentarzy:

  1. Boze ja mam tylko nadzieje ze Radek jedbak przezyje. To strazne... Czekam na kolejnyy

    OdpowiedzUsuń
  2. Boze ja mam tylko nadzieje ze Radek jedbak przezyje. To strazne... Czekam na kolejnyy

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na kolejny i zastanawiam się co się stanie :/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe co dalej :c
    Czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń
  5. w końcu się doczekałam :D Genialny :) Szkoda, że już kończysz opowiadanie :(((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. do konca jeszcze trochę zostało. Tak na oko 5 rozdziałów + epilog :)

      Usuń
  6. Początek rozdziału cudowny *_*
    Koniec... ahhhh mam nadzieję że chociaż Radek przeżyje i że Rozalia i Majka będą mogły liczyć na wsparcie Wojtka i Aarona
    Kiedy będziemy mogli spodziewać się następnego rozdziału? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepraszam, że tak późno komentuję, aczkolwiek miałam mały (czyt. wielki) problem z mobilnym bloggerem. Przejdę może do rzeczy.
    Na moich ustach widnieje napis "wow". To jest świetnie napisane. Jestem wielką fanką twojego opowiadania, na które trafiłam całkiem niedawno (ok. 22 rozdziału) i wszystko nadrabiałam, zamiast czytać lekturę.
    Nie jestem w stanie niczego powiedzieć, ale to by było bez sensu, bo w końcu po to piszę ten komentarz. Powiem tylko tyle - Dlaczego mi to robisz?
    Uśmierciłaś ich, myślałam, że będę ryczeć na cały głos, ale dałam sobie na wstrzymanie, bo oglądałam z tatą skoki, nie chciałam, żeby mnie "przeklął". I jeszcze na samym końcu ten opis o ich przyjaźni... Jezu, tak, znowu płaczę, i'm sorry.
    To będzie na tyle. Mogłabym prosić nadal o informowanie? Chyba bloga znasz.

    Love ya, x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. znam ;-)
      Wiem, jestem podłym człowiekiem ze robie marmolade z opowiadania i ludzie giną, jak w Modzie na skukces. Ale mam wizje na rozdziały do samego końca i zmienianie ich nie miało by najmniejszego sensu, gdyż wiazało by sie to z wymyslaniem wszystkiego i czasem którego potrzebowałabym na napisanie. ;<

      Ale bez obaw, mam ciekawe zakończenie :>

      Usuń
  8. a będziesz jeszcze pisała bloga o Szczęsnym ??? ;) ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam taki zamiar, ale najpierw musze wymyslic mniej wiecej co w nim będzie bo mniej wiecej wiem jak chciałabym go zacząć. Ale najpierw muszę skończyc to opowiadanie, a później It's only words. :D

      Usuń
  9. a kiedy bedzie kolejny ??????

    OdpowiedzUsuń
  10. Kurcze znowu jakiś kłopoty....no ale trudno. Fajnie się czyta :D Wiesz jak utrzymać czytelnika przy sobie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowny rozdział!
    Śmierć? ;c Oo nie ;(
    Dobrze, że mają wsparcie z e strony Aarona i Wojtka ;)
    Czekam na nowy.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń