czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 31

Kiedy wszystko jest złe Ty sprawiasz,  że staje się dobre.

Wojtek po kilku dniach wolnego musiał wrócić na treningi. Przed nim było kilka ważnych meczy, a między czasie jeszcze zgrupowanie reprezentacji. Od jakiegoś czasu z jego twarzy nie znikał uśmiech. Był szczęśliwy, bo w jego życiu wszystko po woli zaczęło się układać. Z Rozalią rozumiał się bez słów, jego forma była na tyle dobra że spokojnie mógł spać, nie martwiąc się o miejsce w wyjściowej jedenastce, a co najważniejsze gdy wracał do domu Sandra z Rozalią zachowywały się tak, jak gdyby były przyjaciółkami.
-Jak tam Rozalia znosi towarzystwo Sandry? – zapytał Theo, tuż po skończonym treningu.
-Bardzo dobrze, spodziewałem się że nie przypadną sobie do gustu i będą cały  czas się kłócić, ale jest zupełnie normalnie. – odpowiedział Szczęsny przeczesując swoją czuprynę i zakładając torbę treningową na ramię.
-Czyli Rozalia nie ma nic przeciwko że macie lokatora na gapę?
-To nie jest lokator na gapę! – oburzył się. – Sandra potrzebowała mojej pomocy, a Rozalia musi to zaakceptować.
-No nie wydaje mi się żeby to się jej podobało.
-Rozmawiałem z nią już o tym, nie ma nic przeciwko. Na początku była zła, ale wszystko sobie wyjaśniliśmy. Sandra zostanie z nami do ściągnięcia gipsu i jeśli będzie taka potrzeba to na okres rehabilitacji również.
-Wiesz że rehabilitacja, może  potrwać bardzo długo? – zapytał retorycznie. – Znam Rozalie, nie sądzę że wytrzyma z nią dłużej niż do końca miesiąca. Zupełnie się różnią i obu na tobie zależy.
-Nie pleć bzdur. Ja znam ją lepiej, jest moją dziewczyną. Gdyby coś było nie tak, powiedziała by mi o tym. – odparł natychmiastowo. – A po za tym ja i Sandra to przeszłość. Między nami już nic nie ma, teraz liczy się tylko Rozalia.
-Jak tam uważasz, ale ja i tak mam przeczucie że Sandrze nadal jesteś bliski.
-Oczywiście że jestem, przecież byliśmy ze sobą kilka dobrych lat. Teraz  jestem zajęty i szczęśliwy. – uśmiechnął się do niego szeroko wrzucając torbę na tylnie siedzenie swojego samochodu.
-Mam złe przeczucia. – powiedział zachowując powagę Walcott.
-To przez to że nigdy nie lubiłeś Sandry, nawet nie próbowałeś.
-Próbowałem! – zaprzeczył natychmiastowo. – Ale jej się nie da lubić, jest zaślepiona manią posiadania pieniędzy i to jest chyba jedno z największych jej wad, a poza tym nie będę szanował kogoś, kto mnie obraża. –oburzył się.
-Nie przesadzasz troszeczkę? To że nie przepadacie za sobą, nie oznacza że musisz ją oczerniać.
-Ja nikogo nie oczerniam, to jest po prostu faktem. Ale nie chcę się kłócić, przez nią.
-Racja, może wpadniesz do nas wieczorem?
-Postaram się. – odparł Theo z uśmiechem opuszczając w pośpiechu teren stadionu.
Czasami sam nie wierzył, że Bóg obdarzył go takim szczęściem. Mimo problemów jakie kiedyś miewał teraz zostało to co najlepsze. Jego przyjaciele mieli już narzeczone, a niektórzy z nich mieli już żony. Ba, nawet niektórzy mieli swoje własne dzieci, które były ich całym światem. Wojtkowi też marzył się ciepły dom, z żoną i gromadką dzieci. Marzyła mu się żona, którą była by Rozalia i stado dzieci z jej urodą. Goniące i śmiejące się po całym domu. Córeczka z uśmiechem jego ukochanej i oczach ciemnych jak bezdenna otchłań, w którą każdy mógłby się godzinami wpatrywać. I syn. Syn, który odziedziczył by talent piłkarski i poszedł by w ślady ojca. Syn i córka. To było by spełnieniem jego najskrytszych marzeń. Nie, wróć. Syn, córka, żona i pies na którego nie pozwalali mu jego rodzice, tłumacząc że Janek ma straszliwą alergie na sierść tegoż futrzaka.  
Rozmyślał o swojej przyszłości wracając do domu. Ale zdał sobie sprawę że mimo iż ma już dwadzieścia cztery lata, to jeszcze nie czas na małżeństwo. Rozalia jest dopiero na drugim roku studiów i małżeństwo było by za pewne dużym wyzwaniem. Codzienne obiadki dla męża, uczelnia i nie daj Boże dzieci. Mimo że Szczęsny pragnął ich nad życie, to jeszcze nie był gotowy na macierzyństwo i nocne płacze. Ale kto wie, co przyniesie ze sobą czas…

Wyszła z uczelni najszybciej jak się dało. Była zła, nie to za mało powiedziane. Była wściekła jak nigdy, a do tego pogoda wpędzała ją w smutek. Szła przed siebie, nie zastanawiając się do kąt chce dojść. Musiała wyładować swoje emocje, dać upust złości. Mijała ludzi, którzy patrzyli na nią jak na nienormalną. No cóż, widzieć młodą dziewczynę, w  Londynie, w środku deszczowego listopada w cienkiej bluzie z Myszką Miki i trampkach nie jest częstym widokiem.
Rano zaspała, dlatego nie myślała o swoim ubiorze, założyła trampki bo i tak Wojtek ją odwiózł. Kurtka gdzieś się zapodziała, nie pamiętała tylko, w której sali ją zostawiła. Może było to na wykładach u profesora Smith’a a może na parapecie gdy rozmawiała z Toby’m? To teraz nie było ważne, ważne było że zawaliła egzamin. Zawaliła egzamin, jeden  z najważniejszych. Przez ostatnie dni nie mogła się na niczym skupić. Wojtek na treningach od rana do wieczora a ona rano na wykłady a później towarzystwo byłej dziewczyny Szczęsnego. Wieczorami kiedy były same, a Raniewska próbowała się choć trochę skupić na nauce, Sandra miała największe zachcianki. „Zrób herbatę, przynieś mi poduszkę, bo noga mi drętwieje, podkręć ogrzewanie, bo jest mi zimno” i setki innych życzeń. Rozalia nie miała ani chwili dala siebie, ba nawet nie mogła skupić się na nauce, bo cały czas ją rozpraszało. Jedynie gdy wracał Wojtek mogła w spokoju przygotowywać się do egzaminu. Był to zazwyczaj późny wieczór, gdzie odczuwała już zmęczenie, a przeczytane informacje uciekały tak samo szybko jak zostały przyswojone.
Zapukała do drzwi, by już po kilku sekundach przekroczyć próg mieszkania.
-Gdzie masz kurtkę?! Jest listopad! Dziewczyno, czy ty chcesz być chora? – mówił, a raczej prawił kazania Rozalii Aaron widząc jak dziewczyna trzęsie się z zimna.
-Zgubiłam. – odparła wymigująco odgarniając włosy z twarzy.
-Akurat. – powiedziała Maja widząc przyjaciółkę. – Aaron, idź do Theo i zobacz czy nie zostawiłeś tam przypadkowo telefonu.- rozkazała widząc minę brunetki.
-Ale ja mam telefon w kieszeni. – odparł wkładając rękę do kieszonki.
            Maja natychmiastowo spiorunowała go wzrokiem, dając mu do zrozumienia że za chwilę odbędzie się babska rozmowa.
-Już kąsam aluzje, wrócę gdy Theo mnie wywali z domu. – odparł pośpiesznie zakładając kurtkę i parę chwil później znikł za drzwiami mieszkania.
-Co się stało kochana? – zapytała ciepło Maja podając przyjaciółce kubek gorącej herbaty.
-Nie zdałam egzaminu. – powiedziała przybita wpatrując się w naczynie z naparem herbaty.

-Jak to? – zapytała zszokowana Maja zajmując miejsce obok Rozalii.
-Po prostu nie mogłam się skupić, miałam jedną, wielką pustkę w głowie.
-Ale tak długo się do niego przygotowywałaś. –zaczęła. – Niemożliwe! Ty i niezdany test? Nie wierze!
-To uwierz. – podniosła głos.- Mi też się zdarza, ostatnio nie mam czasu dla siebie ani na naukę.
-Proszę, nie złość się, przecież wiesz że zawsze się wesprę. To przez Sandrę, tak?
-A jak myślisz? Cały czas czegoś chce. Ona ma jakiś czujnik czy coś, gdy ja tylko otwieram książkę to ta ma jakieś zachcianki i w spokoju nie mogę nawet przeczytać jednego zdania.
-Jakie zachcianki?
-Zrób herbatę, przynieś koc – mówiła, próbując naśladować nową lokatorkę.
-Sama nie może? Sparaliżowana jest?
-Nie, przecież ma nogę w gipsie, ale gdyby chciała to sama świetni by sobie dała radę.
-Czemu Wojtek nic  z tym nie zrobi?
-Jak wraca, to Sandra jest dla mnie jak aniołek. Wszystko potrafi sama zrobić, ale gdy tylko opuszcza mieszkanie zaczyna się piekło.
-Mówiłaś jej już że nie jesteś jej służącą?
-I to nie jeden raz. Ale ona ma to gdzieś, a później skarży się Wojtkowi jaka to ja jestem zła i nie chcę jej pomóc. Naprawdę ja tego już nie wytrzymuję. Chcę żeby się jak najszybciej wyprowadziła.
-Teraz, to wątpię że tak szybko was opuści.
-Tak, ja też. Dobrze że mam ciebie. – powiedziała Rozalia opierając głowę o ramię przyjaciółki.
-Ciekawe co byś beze mnie zrobiła… Ale dobrze mieć taką przyjaciółkę.
- A wiesz, czemu jesteś moją przyjaciółką? Bo mało kto, ma mózg mniejszy od mojego. – wycedziła Rozalia wybuchając gromkim śmiechem.
            Maja spiorunowała ją swoim wzrokiem udając obrażoną. Wstała z kanapy biorąc przy tym puchową poduszkę, którą rzuciła  w przyjaciółkę. Rozalia nie oddała jej, ponieważ w dalszym ciągu nie mogła pohamować napadu śmiechu.

            Jakiś czas później dziewczyna wróciła do mieszkania. Wojtka jeszcze nie było, a z pokoju w którym tymczasowo mieszkała Sandra słychać było odgłosy telewizora.  Weszła cicho na piętro aby dziewczyna jej nie zauważyła. Na marne. Sandra miała słuch lepszy niż nie jeden drapieżnik i nie jeden na tym poległ.
-Co tym razem? – zapytała obojętnie Rozalia kiedy Dźwiszek zawołała ją.
-Możesz zrobić mi herbatę? Chce mi się pić.
-Sama nie możesz? Wczoraj sobie sama robiłaś, umierająca nie jesteś.
-Dlaczego ty taka jesteś? – zapytała teatralnie. – Chcę być twoją przyjaciółką, bądź co bądź Wojtek i ja jesteśmy przyjaciółmi i…
-Daruj sobie. Nie potrzebuje fałszywych przyjaciół, i Wojtek również nie. – odparła.
-Powiem Wojtusiowi że…
-Powiesz Wojtusiowi co?! Że herbatki ci nie zrobiłam? Nie jesteś dzieckiem, a gips i złamana noga to nie wyrok ani choroba. Śmiało możesz zając się sobą sama, małą dziewczynką już nie jesteś.
-Jesteś bezczelna!
-Ja? Popatrz na siebie. Wykorzystujesz Wojtka ile się tylko da. Nie jesteście parą pogódź się z tym, teraz ja z nim jestem. Zapamiętaj sobie. – powiedziała zła i wyszła z pokoju trzaskając drzwiami.
-Zobaczymy…
            Wracał właśnie do domu. Cały dzień myślał nad słowami Theo. Co jeśli miał racje i dziewczyny nie mówią mu wszystkiego? Może wcale się nie lubią? Nie, zauważyłby. Zna je obie, wiedział by.
            Wysiadł z samochodu, wyciągnął klucze i przekręcił je w zamku. Otworzył drzwi i wszedł. To co zobaczył przekroczyło jego wyobraźnię. W kuchni panowała istna rewolucja. Rozsypana mąka, Skurki po bananie, brudne naczynia, rozlana woda mineralna i gotująca się w czajniku woda. Jeszcze nigdy nie widział takiej kuchni u siebie w mieszkaniu. Zgasił wodę i właśnie w tej samej chwili do pomieszczenia weszła Sandra.
-Wojtuś, jak ja się cieszę że przyszedłeś. – ucieszyła się rzucając mu się na szyję.
-Co się tu stało? – zapytał nie do końca będąc pewien czy chce znać odpowiedź.
-Co się stało? Ty się mnie pytasz co się stało?! Siedziałam sobie w pokoju jak wróciła Rozalia, zapytałam ją grzecznie czy mogłaby mi zrobić herbatę ponieważ źle się czułam. Naskoczyła na mnie, nawet nie wiem dlaczego, ja naprawdę nie chciałam jej rozzłościć. – mówiła zdesperowana, a po policzku po woli leciała jej łza. – Wyszła z mojego pokoju strzelając drzwiami i mówiąc że ja udaje. Jak zeszłam na dół to kuchnia była w gorszym stanie, w salonie była roztłuczona waza a na podłodze leżał twój puchar który zdobyłeś w podstawówce. –żaliła się.
-Dobrze, idź odpocząć ja to ogarnę.
-Nie ja posprzątam, to nie kłopot. –upierała się.
-Powiedziałem idź odpocznij, przecież widzę że ledwo chodzisz. – rozkazał oschło rzucając kurtkę na blat stołu.
            Szybko wyszedł na górę, nie zastanawiając się ani chwili wszedł do sypialni zamykając głośno drzwi. Rozalia w tym samym czasie uczyła się a na odgłos zamykających się drzwi gwałtownie podskoczyła odrywając wzrok od książek.
-Wróciłeś, cieszę się bo chciałam…- zaczęła spokojnie, ale na twarzy Szczęsnego malował się gniew.
-Dlaczego ty taka jesteś?- zaczął oschło.
-Słucham? Nie rozumiem.
-Nie rozumiesz? Wyjaśnię ci, dlaczego nie pomogłaś Sandrze jak cię prosiła o pomoc. Rozumiem że nie podoba ci się że wymaga ona opieki, ale nie musiałaś od razu zachowywać się jak obrażone dziecko, demolować naszą kuchnię i niszczyć moje puchary. –powiedział, a raczej wykrzyczał jej twarz.
-To jest oszczerstwo. Sama może robić sobie herbaty, złamana noga to nic strasznego. I nigdy nie zniszczyłabym żadnej rzeczy należącej do ciebie! Dlaczego ty jej we wszystko wierzysz?
-Rozalia, nie chce mi się z tobą w ten sposób rozmawiać. Po prostu się przyznaj że jej nie lubisz.
-Chcesz znać prawdę? Dobrze, nie lubię jej. Rządzi się, rozkazuje i myśli że może znów cię mieć. Wkurza mnie to że robi do ciebie maślane oczka, a ty jesteś na każde jej skinienie.
-Przesadzasz
-Nie prawda! Sandra chciała telewizor w pokoju, Wojtuś kupił, chciała żebyś wziął kilka dni wolnego i był z nią, Wojtuś urlop wziął, Sandra zażądała żeby Wojtuś oddał mojego królika, Wojtuś to zrobił.
-Przestań!- krzyknął poirytowany.
-To ty przestań  i przyznaj mi racje. Pozbyłeś się mojego królika, kłamiąc że dałeś go Archiemu bo ty zapominasz go karmisz, ale jak się okazuje mój królik trafił do Łukasza bo Sandra wymyśliła sobie jakąś pieprzoną alergię!
-O co ci chodzi?! Robisz mi awanturę o to że opiekuję się Sandrą? Zachowujesz się jak dziecko, którym już nie jesteś. Popatrz prawdzie w oczy…
-Czy ty nie widzisz że przez nią cały czas się kłócimy ?
-Nie odwracaj kota ogonem, to nie jej wina.
-A może moja?
-Czasami żałuję że …
-Że jesteśmy razem, prawda? – zapytała z trudem powstrzymując łzy.
-Nie to chciałem powiedzieć.
-Ale to pomyślałeś.
            Szczęsny otworzył usta ale nie zdążył nic powiedzieć. Coś ścisnęło go za gardło i uniemożliwiło mowę. W tym czasie dziewczyna zdążyła wybiec z płaczem z pokoju pozostawiając  go samego. Na samą myśl o tym co jej powiedział miał ochotę rzucić się z mostu. Żałował że wpadł w furię i nakrzyczał na Rozalię. Może to ona miała racje ?
            Biegła przed siebie w kurtce którą udało się jej zabrać z wieszaka.
Pogoda pogorszyła się. Oprócz silnego wiatru, zaczęła się ulewa. Zimne krople deszczu spadały na biegnącą Raniewską, która czym prędzej wbiegła do bloku. Zapukała do drzwi by po chwili wejść do środka.
-Co się stało?
-Mogę u was przenocować? –zapytała drżąc z zimna.
-Nie ma mowy żebym teraz gdzieś cię wypuścił. Herbata z cytryną? – zapytał Łukasz kiedy Rozalia przebrała się w suchą odzież.
-Z cytryną. A tak swoją drogą, ja wiem że lubisz Harrego Pottera, ale nie musiałeś się farbować na rudo. – zaczęła brunetka.
-Nie śmiej się! Miało być tylko przefarbowanie siwych włosów, fryzjerka spartaczyła. – tłumaczył się, zakładając czapkę na głowę przykrywając włosy w odcieniu soczystej pomarańczy.
-Nie no, oczywiście. – Rozalia z trudem powstrzymywała napady śmiechu.
-No cóż, Ron już jest, więc pora na Hermionę, co? – zapytał dźgając ją łokciem w żebra.
-Najpierw musisz kupić perukę i zgolić tą dżunglę na twarzy.
Łukasz odczekał chwilę by nie wybuchnąć śmiechem i nie strzelić focha, jak to ostatnio miał w zwyczaju.
-Czasem mi się wydaję że moje życie to odzwierciedlenie szpitala psychiatrycznego… -dokończył wybuchając gromkim śmiechem.  -A teraz mów co się stało.
-Dziwnie to zabrzmi, ale mumia wkracza do gry o Wojtka. - powiedziała z kwaśnym uśmiechem odkładając kubek z herbatą. 
-Ogłaszam stan wojenny. Organizujemy akcje 'Powrót mumii do grobu'...

 +++
Siemano :*
Dawno mnie tu nie było :O ale znalazłam chwile czasu i napisałam. Troche dramatu, ale mam nadzieje że wam się spodobało :)
Czytasz-komentujesz-motywujesz <3