czwartek, 23 stycznia 2014

Rozdział 28

Bo nigdy nie wiadomo , z której strony powieje wiatr , w którą stronę popchnie nas przeznaczenie...

Dzień był paskudny. Całą noc padał deszcz, który stukotał o parapet i szyby okien. Londyn popadł w melancholijny nastrój, a na ulicach trudno było dostrzec jaką kol wiek żywą duszę. Był początek września, choć pogoda zza oknem przypominała listopadowy dzień. Szary, deszczowy i pogrążony w smutku .
            W mieszkaniu Szczęsnego od samego rana trwały szybkie przygotowania do wyjazdu Rozalii. Cała czwórka wcześniejszego wieczoru ustaliła, że Maja nie może zostać teraz sama. Potrzebowała kogoś bliskiego, kto mógłby ją wesprzeć psychicznie, aby nie załamała się i nie zamknęła na otaczający ją świat. Aaron nie mógł teraz wziąć urlopu, ani wyrwać się na kilka dni. Ubolewał, ale Wenger był nieugięty, podobnie jak cały zarząd. Współczuł Majce, ale był bezsilny. Traktował każdego piłkarza jak własnego syna, nie ważne co zrobił, zawsze potrafił ich usprawiedliwić i zrozumieć.
            Zegarek pokazał godzinę ósmą rano. Do wylotu samolotu zostało równe trzy godziny. Rozalia była załamana. Całą noc przepłakała samotnie w sypialni. Przy Mai starała się nie płakać i pokazać że wszystko będzie dobrze, a Radek wyzdrowieje. Sama starała się w to wierzyć i mieć nadzieje że jednak nie umrze. Nie mógłby, nie teraz. Płakała, gorzko płakała, bo po raz drugi z jej życia znika osoba bliska jej. Nie mogła w to uwierzyć, chciała żeby to był koszmar, zły sen z którego za chwile obudzi się z głośnym krzykiem. Lecz niestety, koszmar senny okazał się jawą.
Popuchnięte, zaczerwienione oczy, blada twarz, włosy związane tak aby nie spadały na twarz i podkowy pod oczami. Gdyby ktoś zobaczył teraz Rozalie, pomyślał by że jest nocną marą, albo duchem. Nawet najlepsza makijażystka, nie potrafiła by ukryć bólu wypisanego na jej twarzy.
-Rozalia – powiedział łagodnym głosem Wojtek cicho uchylając drzwi sypialni. – zrobiłem ci śniadanie, powinnaś coś zjeść.
-Nie jestem głodna.- odpowiedziała nadal wpatrując się w okno, za którym ciągle trwała ulewa.
-Musisz, wyglądasz blado, martwię się. – spostrzegł zatroskany.
-Ale nie mogę… - odparła drżącym głosem.
            Odwróciła się, opierając się o parapet. Ukryła twarz w dłoniach, a po jej policzku znów poleciała łza.
-Będzie dobrze. – oznajmił łagodnym tonem głosu Szczęsny mocno przytulając ją do swojego torsu.
-Nadal nie mogę  w to uwierzyć…
-Wiem, ale wszystko się ułoży.
-Powinniśmy już jechać, bo  się spóźnię na samolot. – odparła wymijając chłopaka i wychodząc z pokoju.

            Na lotnisku panował tłok, jak zazwyczaj o tej porze. Na samym środku czekała Rozalia wraz ze Szczęsnym na jej przyjaciółkę. Kilkanaście minut przed odlotem zjawili się na lotnisku, wyłaniając się z tłumu. To co zobaczyła Raniewska jeszcze bardziej ją dobiło. Nigdy nie widziała w takim stanie swojej najlepszej przyjaciółki. Maja była śnieżnobiała, z czerwonymi oczami od wylanych łez. Na jej twarzy malował się nie tylko ból ale smutek który był wyraźnie wypisany. Nie było tej iskierki w oczach, która zawsze była oznaką szaleństwa i nieprzewidywalności.
-Musicie już iść. – oznajmił Wojtek.
-Tak, wiem. – odpowiedziała Majka próbując nie rozpłakać się.
-Ciii, jestem przy tobie. – oznajmił Aaron próbując zachować zimną krew. – Za kilka dni przylecę do ciebie, skończą się najbliższe dwa mecze i będę mógł być przy tobie. – próbował ją pocieszyć.
            Nie odpowiedziała, ale widział że potrzebowała teraz jego obecności. Nie radziła sobie z tymi uczuciami i myślami które zaprzątały jej głowę. Była bezradna, i zupełnie nie przygotowana na taki obrót sprawy. A pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu kłóciła się z bratem, kto oszukuje w karty.
-Rozalka, jeśli mi się uda przylecę jutro, choć nie obiecuje. Postaram się. – powiedział Wojtek.
-Jasne. – odparła czując że nie potrafi wydusić z siebie żadnego słowa, a nawet złożyć poprawne zdanie.
-Posłuchaj. – powiedział chwytając delikatnie jej dłoń.
            Trzymał ją za rękę, która była zimna i równie blada co jej twarz. Nie wiedział co powiedzieć, nie wiedział jak się zachować. Nie chciał palnąć żadnego głupiego słowa, które przybiło by ją jeszcze bardziej.
-Dziękuję, dziękuję że jesteś. – wykrztusiła z siebie brunetka skłaniając się do mimowolnego uniesienia kącików ust.
            Mocno przytuliła się do niego, wdychając po raz ostatni zapach jego perfum. Po chwili wzięła swoją walizkę i udała się na pokład samolotu. Zniknęła razem z Majką w tłumie zabieganych ludzi. Czuł bezsilność, podobnie jak Ramsey który tępo spoglądał w miejsce gdzie przed chwilą zmierzały polki.

Szpital
            Tuż po wylądowaniu w Polsce i odwiezieniu rzeczy dziewczyny udały się do szpitala. Liczyła się każda minuta, sekunda, która decydowała o tak ważnych rzeczach.
            Na szpitalnym obskurnym korytarzu stało kilkoro osób, które Maja tak jak i Rozalia dobrze znały. Zazwyczaj na ich twarzach widniały uśmiechy, ale nie tym razem. Wszyscy pogrążeni w milczeniu i zadumie. Milczeli. Każdy rozmyślał o tym co będzie dalej. Nikomu nie było łatwo. Nikomu, kto choć trochę znał Tomka, czy Radka. Dziewczyny dołączyły do grupki ludzi. Piotrek pierwszy zauważył że ktoś doszedł. Obrócił się i podszedł do Majki mocno ją przytulając. Próbował wydusić z siebie choć jedno słowo otuchy, ale nie potrafił. Nie radził sobie z tą sytuacją. Z tym że jego najlepszy przyjaciel leży teraz na szpitalnym łóżku przypięty do aparatury walcząc o życie. Mimo że był mężczyzną, który zawsze jest twardy, widać było że cierpi. Rodzice bliźniaków podeszli do Mai, która z zapłakanymi oczami wtuliła się w matkę łkając.
-Ciii, córeczko wszystko będzie dobrze. – powiedziała spokojnie próbując uspokoić blondynkę, choć sama do końca nie wierzyła własne słowa.
-Co z nim? – zapytała ledwie słyszalnym głosem gdy usiadła wraz z matką na ławeczce.
-Nic jeszcze nie wiemy. Lekarze milczą. Mówią że potrzeba czasu aby ustalić jego stan. – wytłumaczyła, próbując powstrzymać napływ łez.
-A co z Tomkiem? Czy on…?- zapytała po chwili Rozalia patrząc wyczekująco przyjaciół.
Ojciec Mai pokiwał przecząco głową a reszta ze spuszczonymi głowami wyczekiwała wiadomości o stanie zdrowia młodego Kamińskiego.
-Jak to się stało? – dążyła dalej Raniewska, czując że jej serce nie wytrzymuje tego ciężaru.
-Wracali z imprezy. Było ślisko, jechali za szybko i wpadli w poślizg – zaczęła Sabina, która opierała się o blado niebieską ścianę. – Zza zakrętu niespodziewanie wyjechała jakaś ciężarówka i zderzyła się z samochodem. Uderzyła w pojazd od strony kierowcy, czyli Tomka. – wyjaśniła.
-To moja wina. – przyznał się Piotrek, a Rozalia popatrzyła na niego z niedowierzaniem. – Wszystko przeze mnie.
-Uspokój się chłopcze, tu nie ma winnych. Nie mogłeś nic zrobić. – podniósł głos ojciec.
-Mogłem, mogłem powiedzieć żeby zaczekali na mnie wtedy wrócili by później. Ale nie, mi się zachciało balować, psia mać! – krzyczał zdesperowany. Ukrył twarz w dłoniach i osunął się na posadzkę.
-Pan Stefan ma racje Piotrek. To nie twoja wina. Nikt nie spodziewał się że ta ciężarówka pojawi się tak nagle. Ja też byłam na imprezie, ale nic nie mogliśmy zrobić. – wytłumaczyła mu Pola klękając obok niego. Wzięła jego twarz i zmusiła aby popatrzył na nią. – Wszystko będzie okej, jasne? – zapytała. Chłopak nie odpowiedział tylko przytulił ją mocno, czując bezsilność.
            Nie padły już żadne pytania. Dla każdego był to jeden wielki koszmar. Koszmar który z każdą sekundą uświadamiał że jednak jest najprawdziwszą jawą.
            Po dłuższej chwili drzwi po pokoju Radka uchyliły się. Wyszła pielęgniarka. Niosła ze sobą stertę papierów i bez żadnego słowa skręciła ku recepcji zostawiając czekających w osłupieniu i jeszcze większym przerażeniu. Następnie w białym fartuchu wyszedł mężczyzna. Doktor. Niski i przy kości, z siwizną na głowie i dwudniowym zarostem.
-Czy państwo są rodziną pana Radosława Kamińskiego? – zapytał spoglądając na grupkę.
-Tak. – odparli jak na komendę zrywając się szybko na nogi i podchodząc do lekarza ze strachem.
-Na litość boską, niech pan wreszcie nam coś powie. – wycedziła zdenerwowana matka bliźniaków, przeczesując włosy.
-Po licznych badaniach, z przykrością muszę stwierdzić że stan pacjenta jest bardzo ciężki. Ma krwotoki wewnętrzne które udało się nam zatamować, złamana noga i trzy żebra. Zmiażdżona kość promieniowa i łokciowa, a także liczne zadrapania, otarcia i głębokie skaleczenia. – przerwał na chwilę, by spojrzeć na kartę pacjenta i po chwili dalej kontynuował. – Pacjent znajduje się w tej chwili w śpiączce farmakologicznej, aby jego narządy zaczęły lepiej funkcjonować oraz aby jego stan się ustabilizował.
-A kiedy – zaczęła mama pacjenta, lecz lekarz nie pozwolił jej dokończyć.
-Nie potrafię określić kiedy będziemy go wybudzać. Tak jak mówiłem stan jest bardzo ciężki i o tym czy przeżyje zadecydują najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Po tym czasie będziemy podawać leki, aby wrócił do pełnego zdrowia, lub żeby przynajmniej mógł się kontaktować.
-Co to znaczy? – zapytała drżącym głosem Maja, która z każdą chwilą traciła grunt pod nogami.
-To znaczy że nie można na dzień dzisiejszy stwierdzić czy rdzeń kręgowy i kręgosłup nie zostały uszkodzone. Przepuszczam, że jeżeli pacjent się obudzi to będzie sparaliżowany całkowicie lub częściowo biorąc pod uwagę szybkość z jaką uderzyła w samochód ciężarówka ale również fakt, że samochód kilkakrotnie dachował a chłopak nie był przypięty pasami. – zakończył.
            Odpowiedział jeszcze na kilka najważniejszych pytań i udał się na obchód. Zapadła grobowa cisza. Nie spodziewali się takich wiadomości. Nie aż tak tragicznych. Milczeli. Lekarz zezwolił by do Radka weszło kilka osób. Mieli pięć minut, pięć i ani sekundy dłużej.
            Leżał bezbronny na szpitalnym łóżku. Podpięty do aparatury. Twarz miał posiniaczoną z opatrunkiem który zakrywał ślady szycia lekarskiego. Oddychał miarowo. Wydawało się że śpi. Spokojny, naturalny. A jednak. Teraz walczył o swoje życie. Cierpiał, ale zagłuszały to leki przeciwbólowe, które przed chwilą podała pielęgniarka. Sabina próbowała pocieszyć zgromadzonych w sali. Odczuwali pustkę. Nie miał ich już kto rozśmieszać, czy opowiadać o tym jaką taktykę używa aby zagadać do dziewczyny. Brakowało dwóch osób, które upiększały ten świat. Świat przepełniony optymizmem i radością. Teraz jest to tylko złudzenie. Wszystko się wali. W jednej chwili utracili przyjaciela, by w kolejnej dowiedzieć się, o walce brata o życie. Kto by pomyślał że to tak szybko zniknie. Żyli w złudzeniu że dożyją szczęśliwie wieku emerytalnego, wybiorą się na wycieczkę do Meksyku, w czasie gdy ich dzieci będą zajmowały się własnymi pociechami. Życie niczym mgła, która pojawia się wczesnym rankiem i znika szybko tak jak się pojawiła…
            Zgodnie z zarządzeniem pielęgniarki wyszli niechętnie z pomieszczenia. Lekarz ponownie wytłumaczył że siedzenie na korytarzu jest bezsensowne, jednak rodzicie pacjenta nie brali tego pod uwagę. Siedzieli wspólnie trzymając się za rękę i odmawiając kolejny dziesiątek różańca. Modlili się żeby przeżył, żeby mógł normalnie żyć. Ale czy to wystarczy?

            Rozalia wróciła do swojego rodzinnego domu po północy. Stwierdziła że głupotą było by unikanie matki, z którą prawie w ogóle nie miała kontaktu od bardzo dawna. Otworzyła drzwi kluczem leżącym pod wycieraczką i na palcach weszła do środka. Ściągnęła po cichu buty i skierowała się w stronę schodów. W tym samym momencie światło w korytarzu zaświeciło się, a Rozalia poczuła się jak włamywacz. Sama nie wiedziała dlaczego. Nie była tu od miesięcy, nawet nie uprzedzała matki o tym że wraca. W progu stanęła Judyta bacznie przyglądając się córce. Zlustrowała ją od góry do dołu sprawiając że brunetka poczuła się niekomfortowo.
-Nic nie mówiłaś że wracasz. – oznajmiła chłodno Judyta krzyżując ręce.
-Bo sama nie wiedziałam. To wyszło nagle. – burknęła próbując jak najszybciej wymigać się z tej konwersacji.
-Dawno cię nie widziałam. Zmieniłaś się, może niedużo ale jednak trochę. – powiedziała przyjaźnie, zbliżając się do niej i uniosła swoje kąciki ust.
-Słucham?! Czy ty powiedziałaś właśnie coś, co przypominało komplement?- zdziwiła się otwierając szerzej oczy.
-Tak, chyba. Córeczko, cieszę się że przyjechałaś.
-Córeczko?! Kpisz sobie? – zapytała drwiąco Rozalia która próbowała opanować swoją złość aby nie wybuchnąć. Płacz, gorycz, wszystko co najgorsze zbierało się w niej od kilku dni. Nie chciała pokazać jak raniły ją słowa z ich ostatniej rozmowy.
-Ja wiem, że źle postępowałam, ale chcę się zmienić. Chcę odbudować z tobą wieź. Chodzę do psychologa, zrozumiałam wiele spraw i
-Nie wierze, i nie ufam ci. Człowiek nie zmienia się tak z dnia na dzień, a szczególnie ty! – krzyczała w stronę matki.
-Ale jednak wróciłaś do Polski. Do domu. – powiedziała uśmiechając się przy tym lekko.
-Przyjechałam, bo Radek miał wypadek razem z Tomkiem. Gdyby nie to, niebyło by mnie tutaj. Zaczęłam nowe życie w Londynie i jestem szczęśliwa. Zrozum, ja nie potrafię wymazać z pamięci ostatnich lat. Najpierw moja nieudolna osiemnasta, śmierć Damiana, kłótnie z tobą, a teraz wypadek.- mówiła.
            Rozpłakała się. Płakała, a nie powinna. Przecież zawsze wmawiała sobie że musi być silna i nie pokazywać swoich słabości. Nie lubiła robić z siebie ofiary, której każdy współczuł .  Ale teraz była trudna sytuacja. Nie było Wojtka, któremu mogła by się wypłakać. Nie było Majki, wiecznej optymistki wierzącej że zawsze wszystko się ułoży. Nie było Sabiny, przecież ona przeżywała teraz śmierć Tomka, z którym przyjaźniła się od zawsze. Ani Piotrka, który obwiniał się za wypadek.
-Co  z nimi? – zapytała wybałuszając oczy z niedowierzania.
-Tomek nie żyje, a Radek nie wiadomo jak długo. – załkała.

            Judyta podeszła do niej, ale Rozalia natychmiast się odsunęła i pobiegła do swojego pokoju. Zatrzasnęła z wielkim hukiem drewniane drzwi i zamknęła je na klucz. Osunęła się na ziemie i zaczęła płakać. Wtedy wróciły wszystkie wspomnienia… 


+++
I mamy już 28 rozdział ;D
Coś mi sie wydaje że epilog nastąpi niebawem, ale uprzedze o tym. Na moje oko jeszcze tak z 4 może 5 rozdziałów bez epilogu xD
Zaskakująco dobrze mi się pisało, choć ostatnio mam mase spraw na głowie i totalny brak czasu dla siebie ;x
Rozdział napisany, oceny prawie wystawione, ferie za tydzień. Żyć nie umierać. 
Oceniajcie, komentujcie. Mam nadzieje że wam się spodoba <3
Zostawcie po sobie krótki komentarz, który daje motywacje i świadomość że ktoś czyta te wypociny :P 
ps. nastepny postaram sie dodac za tydzien, bo w 1 tygodniu ferii nie ma mnie w domu. Nareszcie jakiś urlopik xD
Themalkina .;D




środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 27

Nie zapomniałem, że cię nie ma, w sercu dalej jesteś. Zapalam świeczkę- jedną, drugą, trzecią, czwartą i co z tego, jak Tobie już światło zgasło.

Wydawać by się mogło że Majka tak jak i Rozalia mają wszystko, co jest niezbędne do szczęścia. Przyjaciół, chłopaka, a wręcz księcia n a białym koniu i wymarzoną uczelnię na której mogą studiować. Ale to wszystko jest kruche, niczym porcelana. Nikt nie jest nigdy przygotowany na problem i trudności. Świat i życie jest tak stworzone, że gdy nasze życie wychodzi na prostą, to za chwile napotykamy kolejną przeszkodę. Tylko nieliczni są w czepkach urodzeniach i wszystko idzie po ich myśli. 
Obudziłam się dosyć wcześnie. Mówiąc wcześnie mam na myśli czas, kiedy było jeszcze ciemno, a słońce dopiero miało wschodzić. Obracałam się z boku na bok, ale i tak nie mogłam ponownie zasnąć. Wojtek jeszcze spał, jak małe dziecko. Miał spokojną twarz i lekko rozchylone usta. Wstałam leniwie z łóżka i poszłam do łazienki. Wzięłam zimny prysznic, który od razu postawił mnie na nogi. Ubrałam się w krótkie spodenki i luźną bluzkę, a włosy związałam w luźny kucyk.
Gdy wyszłam z łazienki Wojtek już nie spał. Kręcił się po kuchni przygotowywując śniadanie. Na nic szczególnego liczyć nie można było, gdyż Szczęsny do gotowania nie nadawał się zupełnie. Mówią że faceci, zawsze sobie potrafią poradzić i z głodu nie umrą. Ale chyba brali pod uwagę fakt, że supermarkety otwarte są dwadzieścia cztery godziny na dobę, i w każdej chwili mogą kupić sobie jakieś przekąski. Ale wracając do kuchni i Wojtka który starał się zrobić naleśniki. Na blacie była porozsypywana mąka i cukier, nie wspominając już o podłodze. Obserwowałam go z niedowierzaniem, jak w niecałe dwadzieścia minut można doprowadzić kuchnie do takiego stanu. Gdy tylko mnie zauważył, oparł się o szafki próbując ukryć cały bałagan. Uśmiechnął się do mnie przepraszająco, i nie było szans abym się na niego gniewała, z resztą sama też nie jestem maniakiem porządku.
-Czy ty chcesz iść do Masterchefa? – zapytałam śmiejąc się z jego głupiej miny i mąki na twarzy.
-Myślisz że zdobył bym sympatie Magdy Gessler? – odpowiedział pytaniem na pytanie ściągając fartuszek z logiem Arsenalu.
-Myślę, że mógłbyś zdobyć fartucha za to że przyszedłeś do programu, ale później na pewno musiał byś go oddać. – oznajmiłam udając zasmuconą.
-Nie oddał bym go! Ukradł bym tego fartucha, a później pokazał Jankowi że jestem najlepszy i nie wiercił by mi już dziury w brzuchu, że gotować nie potrafię. – odparł dumnie wypinając pierś do przodu.
-Jesteś najlepszym bramkarzem, ale kucharzem to chyb raczej nie. – powiedziałam siadając na krześle przy stole.
-Dlaczego?
-Bo właśnie spaliłeś trzecią patelnie w tym tygodniu. – wydukałam patrząc z politowaniem na kuchenkę.
            Wojtek w mgnieniu oka ściągnął palącą się patelnie z kuchenki rzucając ją do zlewu. Przez ten pośpiech zapomniał o założeniu rękawicy kuchennej. Zawył z bólu na całe mieszkanie patrząc na swoją poparzoną dłoń. Była cała czerwona i puchła coraz bardziej. Miałam wielkie obawy czy nie skończy się to jakimś opatrunkiem. Czym prędzej obmyłam mu ją zimną wodą i ku jego niezadowoleniu zawiozłam do szpitala, żeby tam fachowo się tym zajęli.
            Dwadzieścia minut później byliśmy na miejscu, a lekarz od razu wziął go do gabinetu. Zza drzwi było słychać po dłuższej chwili podniesiony ton Wojtka, gdy kłócił się z lekarzem. Byłam zdenerwowana, ponieważ nie wiedziałam co doprowadziło go to złości. Czas dłużył mi się w nieskończoność, i wydawało mi się że każda minuta jest godziną. Chodziłam po korytarzu w kółko czekając na swojego chłopaka.
            Po jakimś czasie z gabinetu wyszedł Wojtek z karteczką w lewej dłoni. Bez słowa ominął mnie kierując się do samochodu. Na poparzonej dłoni miał opatrunek zawinięty bandażem, i wiedziałam już że kolejne kilka dni będzie miał zły humor. Nie doczekałam się żadnych wiadomości co z jego dłonią, więc ruszyłam marszem za nim. Szedł szybko, a mi nie śpieszyło się dlatego nie próbowałam go nawet doganiać. Zwolnił dopiero na parkingu. Stanął i odwrócił się w moją stronę czekając aż do niego dojdę.
-Co z twoją ręka? – zapytalam kiedy znalazłam się obok niego.
-Lekarz powiedział że przez tydzień mogę zapomnieć o grze. – powiedział wściekły. – Dlaczego akurat teraz?!
-Sam jesteś sobie winny. – oznajmiłam wsiadając do samochodu. – Gdybyś się nie wygłupiał tylko po prostu zrobił normalne śniadanie, to byś teraz nie cierpiał. Ale nie... naleśników ci się zachciało. – odparłam z ironią odpalając silnik.
-Musisz mnie dobijać...? Wystarczy że musze powiedzieć Wengerowi że nie mogę zagrać.
            Do powrotu do domu miedzy nami panowała cisza. Nie chciałam wkurzać Wojtka, bo doskonale wiedziałam że najbliższe mecze są dla niego ważne.  Całą drogę chłopak wpatrywał się tępo w boczną szybę samochodu. Gdy dojechaliśmy bez słowa wyszedł z samochodu i poszedł prosto do sypialni.
            Następnego dnia również obudziłam się bardzo wcześnie. Szybko odbyłam poranną toaletę i 15 minut później byłam już gotowa. Postanowiłam trochę pobiegać. Wolałam to niż siedzenie na kanapie przed telewizorem. Wyszłam z domu bezszelestnie. Najpierw biegłam wzdłuż  głównej ulicy, a później zaczęłam zbaczać w boczne uliczki. Kilkanaście minut później nie miałam zielonego pojęcia gdzie jestem. Mimo że w Londynie mieszkałam prawie od roku, to nadal go nie ogarniałam. Znałam na pamięć drogę do uczelni, supermarketu, mieszkania które dzieliłam z Majką, mieszkania Łukasza, stadionu i lotniska. Na tym konczyła się moja znajomość miasta.
            Z drobną pomocą jakiś przechodniów dotarłam do swojego nowego domu. Wojtek w dalszym ciągu jeszcze spał. Szybko wzięłam prysznic i przebrałam się. Kiedy wyszłam z łazienki zaglądnęłam do sypialni po telefon i wyszłam na taras. Oparłam się  o metalową barierkę patrząc na niebo przysłonięte deszczowymi chmurami.
            Poczułam wokół swojej tali dłoń Szczęsnego, który delikatnie przyciągnął mnie do siebie i pocałował w szyję. Obróciłam się do niego zakładając ręce na jego szyję.
-Gdzie się podziewałaś cały ranek? – zapytał przyciągając mnie do siebie.
-Poszłam pobiegać, nie chciałam cię budzić. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Ranny ptaszek z ciebie, kochanie. –uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam ten gest.
-Za chwile zacznie padać, mam już dosyć tej deszczowej pogody. – powiedziałam znów spoglądając w niebo, które z każdą chwilą stawało się coraz ciemniejsze.
-Pojedźmy gdzieś. – powiedział bramkarz z entuzjazmem.
-Co?! – wypaliłam bez zastanowienia. – Gdzie?
-Sam  nie wiem. Może Hawaje? Albo Karaiby?

-To by były nasze pierwsze wakacje. – uśmiechnęłam się, marząc o gorącym słońcu i ciepłym piasku.  – Ale przed tobą ważne mecze.
-No przecież mam rękę całą w bandażu, jeden pożytek przynajmniej będzie, nie sądzisz? – zapytał unosząc charakterystycznie brwi ku górze.
-Pewnie zrobiłeś to specjalnie! – krzyknęłam i dałam chłopakowi kuksańca w brzuch.
-Ależ oczywiście! Widzisz jaki twój chłopak jest mądry?!
-I za pewne nie pogardziłbyś całusem.
            Chłopak jak na komendę pokręcił twierdząco głową. Wpatrywał się na mnie z uśmiechem od ucha do ucha, tak jakby zobaczył na swoim kupnie że trafiła mu się szczęśliwa szóstka w Lotto.
-Nie dostaniesz buziaka. – przedrzeźniałam się z nim.
- Dostanę.
-Nieeee.
-A właśnie że tak!
            Złapał mnie i bezproblemowo przerzucił mnie przez swoje ramie. W mgnieniu oka dostał się na piętro, mimo mojego sprzeciwu. Ja mierząca ledwo metr sześćdziesiąt cztery przeciwko dwumetrowemu facetowi. To było skazane na porażkę. Pomimo tego że pięściami waliłam w jego tylnią część ciała jemu to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie doprowadziło do gromkiego śmiechu.
            Rzucił mnie na łóżko i po chwili dołączył do mnie. Przybliżył się do mnie i po chwili jego usta wylądowały na moim policzku.
-Nienawidzę cię, wiesz? – zapytałam zła.
-Zdaję sobie z tego sprawę kochanie. – odpowiedział hardo, nadal się śmiejąc.
-Dlaczego nie możesz mieć normalnego wzrostu?!
-Ja mam normalny, tylko ty jesteś nie wyrośnięta. Taki krasnal.  – wycedził, po czym dostał ode mnie poduszą po łbie.
-Za co? – zapytał zdziwiony?
-Krasnal, mówi ci to coś?
-Żabko moja kochana. – powiedział, ponownie przyciągając mnie do siebie. – Mamy zaproszenie od Aarona i Majki do kina.
-Na kiedy?
-Na dziś. – oznajmił, a moje kąciki ust uniosły się ku górze.
-Na reszcie coś dobrego!
-Czyli idziemy?
-Tak, oczywiście. W końcu nie widziłam się tak dawno z Mają.
-Całe dwa dni! Kobieto, widzialaś się z nią całe dwa dni temu!
-O dwa za dużo. – powiedziałam.
-Nigdy nie zrozumiem kobiet.
-Nawet nie próbuj.

O umówionej godzinie pojechaliśmy do Majki i Aarona. Para jak zwykle zapomniała zamknąć drzwi, dlatego bez problemu weszliśmy do środka. Majka szykowała się w łazience, a Aaron posłusznie jak pies siedział na kanapie wpatrując się tępo w powtórki ostatniego X Factora.
-Coś ty w rękę zrobił? – zapytał Ramsey podnosząc się z kanapy.
-Wypadek przy pracy. – odpowiedział krótko i usiadł wygodnie na fotelu.
-Rozalia ci kazała obiad gotować?
-Śniadanie. – odparł z wyraźnym grymasem na twarzy.
-Dobrze że ja nie muszę.
-Ile ta Majka może się stroić? Już trzydzieści minut czekamy. – warknął Szczęsny sprawdzając po raz kolejny godzinę na swoim zegarku.
-Przyzwyczaj się. Robi to specjalnie, bo wziąłem jej aparat i nie wiem gdzie się mi zapodział.
-Dała ci aparat? –zdziwił się.
-No nie dała, sam wziąłem. A teraz nie wiem gdzie jest.
-Masz chłopie problemy...

            Jak na typową londyńską pogodę, słońce nie świeciło długo. Przyszły deszczowe chmury, które całkowicie przysłoniły gwiazdę. Wszyscy straciliśmy ochotę na wychodzenie z domu, ale jak na złość w kinie leciał najnowszy film science fiction ze Schwarzenegger’em. Aaron za nic nie chcial odpuścić, dlatego ubraliśmy się cieplej i wzięliśmy ze sobą parasolki. Kiedy już mieliśmy wychodzić w mieszkaniu rozbrzmiał się dźwięk telefonu Majki, która szybko pobiegła sprawdzić kto dzwoni. Kilka sekund później stała uśmiechnięta obok nas odbierając komórkę.
-Halo... – powiedziała śmiejąc się z Wojtka, który na darmo próbował uporać się z połamanym parasolem.

            Na twarzy Majki nie malował się już szczery uśmiech. Początkowo przybrała minę dość poważną, ale z każdą chwilą stawała się coraz bardziej przerażona. Popatrzyła na mnie z bólem w oczach, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
-Żartujesz sobie? – zapytała nerwowo uśmiechając się. – Powiedz że to nie prawda!... – mówiła a jej głos drżał z każdą sekundą coraz bardziej. – Jak...? Dlaczego...? Co się stało? Ale czy on...? Będę jak najszybciej...
            Jej serce biło jak opętane, a ręce drżały nie mogąc utrzymać telefonu, który upadł na ziemie rozpadając się na drobne kawałeczki. W kącikach jej oczu zebrała się łza, która po woli spłynęła po rozpalonym policzku. Z każdą chwilą przybywało ich, aż w końcu popłynęły całym strumieniem. Stała bez ruchu, płacząc. Przypominała dziecko, małe i niewinne. Dziecko, które zgubiło swoich rodziców w centrum handlowym i płakało z bezsilności.
            W pierwszej chwili myślałam że chce nas nabrać, ale to nie w jej stylu. Nie potrafiła by płakać na życzenie. Od tak sobie. Jedynym pytaniem jakim sobie zadawałam razem z pozostałym było ‘co się do cholery stało?’ Majka upadła na posadzkę, nadal płacząc a ja podbiegłam do niej mocno ją przytulając. Nie pytałam o nic, nie chciałam aby poczuła się jeszcze bardziej przybita, choć ciekawość brała górę. Chłopaki patrzyli na nas w osłupieniu, aż po pewnej chwili Aaron przykucnął przy nas patrząc na Majkę. Była w bardzo kiepskim stanie, cały czas płakała.
-Ciii, już dobrze. – mówił Ramsey próbując ją uspokoić.
-Co się stało? – zapytałam wreszcie, gdy płacz nie był już tak obfity.
-On nie żyje... Nie ma go. – mówiła przez łzy, a ja starałam się posklejać jakoś jej strzępki zdania.
-Ale kto? – dopytywał się Aaron.
-Nie żyje... Jest w szpitalu... Muszę tam być...
-Maja, spokojnie. Co się stało? – zapytałam spokojnym tonem głosu.
-On.
-On?
-Tomek nie żyje! – krzyknęła zrozpaczona wtulając się we mnie, tak mocno że brakowało mi oddechu. –Miał wypadek... Radek jest w szpitalu. On nie przeżyje... Nie przeżyje do jutra... Rozumiesz? Straciłam jedynego brata.... – dokończyła.
            Właśnie wtedy zaczęły docierać do mnie te słowa. Dźwięczały głośno w mojej głowie.
Starałam się ułożyć z niech cały scenariusz. Scenariusz, dzięki któremu zrozumiem ‘nie żyje’. Ale jak? Moi przyjaciele wypadek? Śmierć? Przecież mieliśmy tyle planów na przyszłość. Wakacje, gdzieś na końcu świata w mocno okrojonym stanie, tylko przyjaciele, ci najlepsi, ci co nigdy nie zawiedli. Mieliśmy przecież nauczyć się jeździć na snowboardzie , znaleźć czterolistną koniczynę i wychowywać swoje wnuki, opowiadając im o naszej szalonej młodości, gdzie niczego nie żałowaliśmy. Teraz to wszystko prysnęło? Tak, śmierć przychodzi niespodziewanie. Ale dlaczego oni? Dlaczego teraz? Dlaczego znów muszę przechodzić przez to samo? Po raz kolejny tracę bliską osobę. Najpierw Damian, teraz Tomek a za chwilę Radek. Boże, jest tyle ludzi, którzy pragnął śmierci, więc dlaczego akurat oni? Wytłumacz mi to! Przecież byli młodzi, pełni życia, marzeń. I nagle bum. Wszystko znika, znika życie, znika nadzieja, znikają marzenia. Nie ma nic. Jeden telefon rujnujący całą strukturę ludzkiego życia.


            Moja dusza została właśnie rozszarpana. Płakałam, gorzko płakałam i nie mogłam przestać. Nie mogłam przestać bo nadal nie wierzyłam w to. Wszystko było jakimś koszmarem. Koszmarem, który znowu zagości w moim życiu...


+++
Jestem spóźniona,  cały miesiąc ponad, wiem. Wiem też że jakbyście mnie na ulicy spotkali to witalibyście mnie patelnią. Przepraszam, ale w moim życiu przed świętami wydarzyło się kilka nieprzyjemnych sytuacji które totalnie wybiły mnie z rytmu. 
Obiecywałam sobie, jutro napiszę na 100%. i tak każdego dnia. Skończyło się na tym że zamiast czytać 'Kamienie na szaniec' a raczej streszczenie niż ksiązke   zaczęłam pisać rozdział, najpierw napisałam nie jak trzeba bo w 1 osobie, ale już nie mam sily tego zmieniać. 
Dlaczego kolejna tragedia? Nie wiem, musiałam jakoś skleić taką pustkę miedzy rozdziałami i epilogiem . ;) 

Czy wy też już macie dość całej afery z Lewym i jego durnym transferem? Ja tak. Na matematyce ten temat jest najważniejszy, ba nawet na religii. Obiecuje jak mi ktoś jeszcze powie że Lewy jest taki uczciwy nazywajac Bvb ' szkółką pilkarską' to przywale. 
     Widzieliście instagrama Wojtka? Jaraaaaam sie <3
+ zapraszam na nowy blog "It's only words" na którym prolog pojawi się po zakończeniu tego opowiadania ;) 
Buziaczki i do następnego :* Themalkina. 

w razie pytań : evolutionaal@op.pl