Bo
nigdy nie wiadomo , z której strony powieje wiatr , w którą stronę popchnie nas
przeznaczenie...
Dzień był paskudny. Całą noc
padał deszcz, który stukotał o parapet i szyby okien. Londyn popadł w
melancholijny nastrój, a na ulicach trudno było dostrzec jaką kol wiek żywą
duszę. Był początek września, choć pogoda zza oknem przypominała listopadowy
dzień. Szary, deszczowy i pogrążony w smutku .
W mieszkaniu
Szczęsnego od samego rana trwały szybkie przygotowania do wyjazdu Rozalii. Cała
czwórka wcześniejszego wieczoru ustaliła, że Maja nie może zostać teraz sama.
Potrzebowała kogoś bliskiego, kto mógłby ją wesprzeć psychicznie, aby nie
załamała się i nie zamknęła na otaczający ją świat. Aaron nie mógł teraz wziąć
urlopu, ani wyrwać się na kilka dni. Ubolewał, ale Wenger był nieugięty,
podobnie jak cały zarząd. Współczuł Majce, ale był bezsilny. Traktował każdego
piłkarza jak własnego syna, nie ważne co zrobił, zawsze potrafił ich
usprawiedliwić i zrozumieć.
Zegarek
pokazał godzinę ósmą rano. Do wylotu samolotu zostało równe trzy godziny.
Rozalia była załamana. Całą noc przepłakała samotnie w sypialni. Przy Mai
starała się nie płakać i pokazać że wszystko będzie dobrze, a Radek
wyzdrowieje. Sama starała się w to wierzyć i mieć nadzieje że jednak nie umrze.
Nie mógłby, nie teraz. Płakała, gorzko płakała, bo po raz drugi z jej życia
znika osoba bliska jej. Nie mogła w to uwierzyć, chciała żeby to był koszmar,
zły sen z którego za chwile obudzi się z głośnym krzykiem. Lecz niestety,
koszmar senny okazał się jawą.
Popuchnięte, zaczerwienione
oczy, blada twarz, włosy związane tak aby nie spadały na twarz i podkowy pod
oczami. Gdyby ktoś zobaczył teraz Rozalie, pomyślał by że jest nocną marą, albo
duchem. Nawet najlepsza makijażystka, nie potrafiła by ukryć bólu wypisanego na
jej twarzy.
-Rozalia – powiedział łagodnym głosem Wojtek cicho uchylając
drzwi sypialni. – zrobiłem ci śniadanie, powinnaś coś zjeść.
-Nie jestem głodna.- odpowiedziała nadal wpatrując się w
okno, za którym ciągle trwała ulewa.
-Musisz, wyglądasz blado, martwię się. – spostrzegł
zatroskany.
-Ale nie mogę… - odparła drżącym głosem.
Odwróciła
się, opierając się o parapet. Ukryła twarz w dłoniach, a po jej policzku znów
poleciała łza.
-Będzie dobrze. – oznajmił łagodnym tonem głosu Szczęsny
mocno przytulając ją do swojego torsu.
-Nadal nie mogę w to
uwierzyć…
-Wiem, ale wszystko się ułoży.
-Powinniśmy już jechać, bo
się spóźnię na samolot. – odparła wymijając chłopaka i wychodząc z
pokoju.
Na lotnisku
panował tłok, jak zazwyczaj o tej porze. Na samym środku czekała Rozalia wraz
ze Szczęsnym na jej przyjaciółkę. Kilkanaście minut przed odlotem zjawili się
na lotnisku, wyłaniając się z tłumu. To co zobaczyła Raniewska jeszcze bardziej
ją dobiło. Nigdy nie widziała w takim stanie swojej najlepszej przyjaciółki.
Maja była śnieżnobiała, z czerwonymi oczami od wylanych łez. Na jej twarzy
malował się nie tylko ból ale smutek który był wyraźnie wypisany. Nie było tej
iskierki w oczach, która zawsze była oznaką szaleństwa i nieprzewidywalności.
-Musicie już iść. – oznajmił Wojtek.
-Tak, wiem. – odpowiedziała Majka próbując nie rozpłakać
się.
-Ciii, jestem przy tobie. – oznajmił Aaron próbując zachować
zimną krew. – Za kilka dni przylecę do ciebie, skończą się najbliższe dwa mecze
i będę mógł być przy tobie. – próbował ją pocieszyć.
Nie
odpowiedziała, ale widział że potrzebowała teraz jego obecności. Nie radziła
sobie z tymi uczuciami i myślami które zaprzątały jej głowę. Była bezradna, i
zupełnie nie przygotowana na taki obrót sprawy. A pomyśleć, że jeszcze kilka
dni temu kłóciła się z bratem, kto oszukuje w karty.
-Rozalka, jeśli mi się uda przylecę jutro, choć nie
obiecuje. Postaram się. – powiedział Wojtek.
-Jasne. – odparła czując że nie potrafi wydusić z siebie
żadnego słowa, a nawet złożyć poprawne zdanie.
-Posłuchaj. – powiedział chwytając delikatnie jej dłoń.
Trzymał ją
za rękę, która była zimna i równie blada co jej twarz. Nie wiedział co
powiedzieć, nie wiedział jak się zachować. Nie chciał palnąć żadnego głupiego
słowa, które przybiło by ją jeszcze bardziej.
-Dziękuję, dziękuję że jesteś. – wykrztusiła z siebie
brunetka skłaniając się do mimowolnego uniesienia kącików ust.
Mocno
przytuliła się do niego, wdychając po raz ostatni zapach jego perfum. Po chwili
wzięła swoją walizkę i udała się na pokład samolotu. Zniknęła razem z Majką w
tłumie zabieganych ludzi. Czuł bezsilność, podobnie jak Ramsey który tępo
spoglądał w miejsce gdzie przed chwilą zmierzały polki.
Szpital
Tuż po wylądowaniu w Polsce i odwiezieniu rzeczy
dziewczyny udały się do szpitala. Liczyła się każda minuta, sekunda, która
decydowała o tak ważnych rzeczach.
Na szpitalnym obskurnym korytarzu stało kilkoro osób,
które Maja tak jak i Rozalia dobrze znały. Zazwyczaj na ich twarzach widniały
uśmiechy, ale nie tym razem. Wszyscy pogrążeni w milczeniu i zadumie. Milczeli.
Każdy rozmyślał o tym co będzie dalej. Nikomu nie było łatwo. Nikomu, kto choć
trochę znał Tomka, czy Radka. Dziewczyny dołączyły do grupki ludzi. Piotrek
pierwszy zauważył że ktoś doszedł. Obrócił się i podszedł do Majki mocno ją
przytulając. Próbował wydusić z siebie choć jedno słowo otuchy, ale nie
potrafił. Nie radził sobie z tą sytuacją. Z tym że jego najlepszy przyjaciel
leży teraz na szpitalnym łóżku przypięty do aparatury walcząc o życie. Mimo że
był mężczyzną, który zawsze jest twardy, widać było że cierpi. Rodzice
bliźniaków podeszli do Mai, która z zapłakanymi oczami wtuliła się w matkę
łkając.
-Ciii, córeczko wszystko będzie
dobrze. – powiedziała spokojnie próbując uspokoić blondynkę, choć sama do końca
nie wierzyła własne słowa.
-Co z nim? – zapytała ledwie
słyszalnym głosem gdy usiadła wraz z matką na ławeczce.
-Nic jeszcze nie wiemy. Lekarze
milczą. Mówią że potrzeba czasu aby ustalić jego stan. – wytłumaczyła, próbując
powstrzymać napływ łez.
-A co z Tomkiem? Czy on…?-
zapytała po chwili Rozalia patrząc wyczekująco przyjaciół.
Ojciec
Mai pokiwał przecząco głową a reszta ze spuszczonymi głowami wyczekiwała
wiadomości o stanie zdrowia młodego Kamińskiego.
-Jak to się stało? – dążyła
dalej Raniewska, czując że jej serce nie wytrzymuje tego ciężaru.
-Wracali z imprezy. Było
ślisko, jechali za szybko i wpadli w poślizg – zaczęła Sabina, która opierała
się o blado niebieską ścianę. – Zza zakrętu niespodziewanie wyjechała jakaś
ciężarówka i zderzyła się z samochodem. Uderzyła w pojazd od strony kierowcy,
czyli Tomka. – wyjaśniła.
-To moja wina. – przyznał się
Piotrek, a Rozalia popatrzyła na niego z niedowierzaniem. – Wszystko przeze
mnie.
-Uspokój się chłopcze, tu nie
ma winnych. Nie mogłeś nic zrobić. – podniósł głos ojciec.
-Mogłem, mogłem powiedzieć żeby
zaczekali na mnie wtedy wrócili by później. Ale nie, mi się zachciało balować,
psia mać! – krzyczał zdesperowany. Ukrył twarz w dłoniach i osunął się na
posadzkę.
-Pan Stefan ma racje Piotrek.
To nie twoja wina. Nikt nie spodziewał się że ta ciężarówka pojawi się tak
nagle. Ja też byłam na imprezie, ale nic nie mogliśmy zrobić. – wytłumaczyła mu
Pola klękając obok niego. Wzięła jego twarz i zmusiła aby popatrzył na nią. –
Wszystko będzie okej, jasne? – zapytała. Chłopak nie odpowiedział tylko
przytulił ją mocno, czując bezsilność.
Nie padły już żadne pytania. Dla każdego był to jeden
wielki koszmar. Koszmar który z każdą sekundą uświadamiał że jednak jest
najprawdziwszą jawą.
Po dłuższej chwili drzwi po pokoju Radka uchyliły się.
Wyszła pielęgniarka. Niosła ze sobą stertę papierów i bez żadnego słowa
skręciła ku recepcji zostawiając czekających w osłupieniu i jeszcze większym
przerażeniu. Następnie w białym fartuchu wyszedł mężczyzna. Doktor. Niski i
przy kości, z siwizną na głowie i dwudniowym zarostem.
-Czy państwo są rodziną pana
Radosława Kamińskiego? – zapytał spoglądając na grupkę.
-Tak. – odparli jak na komendę
zrywając się szybko na nogi i podchodząc do lekarza ze strachem.
-Na litość boską, niech pan
wreszcie nam coś powie. – wycedziła zdenerwowana matka bliźniaków, przeczesując
włosy.
-Po licznych badaniach, z
przykrością muszę stwierdzić że stan pacjenta jest bardzo ciężki. Ma krwotoki
wewnętrzne które udało się nam zatamować, złamana noga i trzy żebra. Zmiażdżona
kość promieniowa i łokciowa, a także liczne zadrapania, otarcia i głębokie
skaleczenia. – przerwał na chwilę, by spojrzeć na kartę pacjenta i po chwili
dalej kontynuował. – Pacjent znajduje się w tej chwili w śpiączce
farmakologicznej, aby jego narządy zaczęły lepiej funkcjonować oraz aby jego
stan się ustabilizował.
-A kiedy – zaczęła mama
pacjenta, lecz lekarz nie pozwolił jej dokończyć.
-Nie potrafię określić kiedy
będziemy go wybudzać. Tak jak mówiłem stan jest bardzo ciężki i o tym czy
przeżyje zadecydują najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Po tym czasie będziemy
podawać leki, aby wrócił do pełnego zdrowia, lub żeby przynajmniej mógł się
kontaktować.
-Co to znaczy? – zapytała
drżącym głosem Maja, która z każdą chwilą traciła grunt pod nogami.
-To znaczy że nie można na
dzień dzisiejszy stwierdzić czy rdzeń kręgowy i kręgosłup nie zostały
uszkodzone. Przepuszczam, że jeżeli pacjent się obudzi to będzie sparaliżowany
całkowicie lub częściowo biorąc pod uwagę szybkość z jaką uderzyła w samochód
ciężarówka ale również fakt, że samochód kilkakrotnie dachował a chłopak nie
był przypięty pasami. – zakończył.
Odpowiedział jeszcze na kilka najważniejszych pytań i
udał się na obchód. Zapadła grobowa cisza. Nie spodziewali się takich
wiadomości. Nie aż tak tragicznych. Milczeli. Lekarz zezwolił by do Radka
weszło kilka osób. Mieli pięć minut, pięć i ani sekundy dłużej.
Leżał bezbronny na szpitalnym łóżku. Podpięty do
aparatury. Twarz miał posiniaczoną z opatrunkiem który zakrywał ślady szycia
lekarskiego. Oddychał miarowo. Wydawało się że śpi. Spokojny, naturalny. A
jednak. Teraz walczył o swoje życie. Cierpiał, ale zagłuszały to leki
przeciwbólowe, które przed chwilą podała pielęgniarka. Sabina próbowała
pocieszyć zgromadzonych w sali. Odczuwali pustkę. Nie miał ich już kto
rozśmieszać, czy opowiadać o tym jaką taktykę używa aby zagadać do dziewczyny.
Brakowało dwóch osób, które upiększały ten świat. Świat przepełniony optymizmem
i radością. Teraz jest to tylko złudzenie. Wszystko się wali. W jednej chwili
utracili przyjaciela, by w kolejnej dowiedzieć się, o walce brata o życie. Kto
by pomyślał że to tak szybko zniknie. Żyli w złudzeniu że dożyją szczęśliwie
wieku emerytalnego, wybiorą się na wycieczkę do Meksyku, w czasie gdy ich
dzieci będą zajmowały się własnymi pociechami. Życie niczym mgła, która pojawia
się wczesnym rankiem i znika szybko tak jak się pojawiła…
Zgodnie z zarządzeniem pielęgniarki wyszli niechętnie z
pomieszczenia. Lekarz ponownie wytłumaczył że siedzenie na korytarzu jest
bezsensowne, jednak rodzicie pacjenta nie brali tego pod uwagę. Siedzieli
wspólnie trzymając się za rękę i odmawiając kolejny dziesiątek różańca. Modlili
się żeby przeżył, żeby mógł normalnie żyć. Ale czy to wystarczy?
Rozalia wróciła do swojego rodzinnego domu po północy.
Stwierdziła że głupotą było by unikanie matki, z którą prawie w ogóle nie miała
kontaktu od bardzo dawna. Otworzyła drzwi kluczem leżącym pod wycieraczką i na
palcach weszła do środka. Ściągnęła po cichu buty i skierowała się w stronę
schodów. W tym samym momencie światło w korytarzu zaświeciło się, a Rozalia
poczuła się jak włamywacz. Sama nie wiedziała dlaczego. Nie była tu od
miesięcy, nawet nie uprzedzała matki o tym że wraca. W progu stanęła Judyta
bacznie przyglądając się córce. Zlustrowała ją od góry do dołu sprawiając że
brunetka poczuła się niekomfortowo.
-Nic nie mówiłaś że wracasz. –
oznajmiła chłodno Judyta krzyżując ręce.
-Bo sama nie wiedziałam. To
wyszło nagle. – burknęła próbując jak najszybciej wymigać się z tej
konwersacji.
-Dawno cię nie widziałam.
Zmieniłaś się, może niedużo ale jednak trochę. – powiedziała przyjaźnie,
zbliżając się do niej i uniosła swoje kąciki ust.
-Słucham?! Czy ty powiedziałaś
właśnie coś, co przypominało komplement?- zdziwiła się otwierając szerzej oczy.
-Tak, chyba. Córeczko, cieszę
się że przyjechałaś.
-Córeczko?! Kpisz sobie? –
zapytała drwiąco Rozalia która próbowała opanować swoją złość aby nie
wybuchnąć. Płacz, gorycz, wszystko co najgorsze zbierało się w niej od kilku
dni. Nie chciała pokazać jak raniły ją słowa z ich ostatniej rozmowy.
-Ja wiem, że źle postępowałam,
ale chcę się zmienić. Chcę odbudować z tobą wieź. Chodzę do psychologa,
zrozumiałam wiele spraw i
-Nie wierze, i nie ufam ci.
Człowiek nie zmienia się tak z dnia na dzień, a szczególnie ty! – krzyczała w
stronę matki.
-Ale jednak wróciłaś do Polski.
Do domu. – powiedziała uśmiechając się przy tym lekko.
-Przyjechałam, bo Radek miał
wypadek razem z Tomkiem. Gdyby nie to, niebyło by mnie tutaj. Zaczęłam nowe
życie w Londynie i jestem szczęśliwa. Zrozum, ja nie potrafię wymazać z pamięci
ostatnich lat. Najpierw moja nieudolna osiemnasta, śmierć Damiana, kłótnie z
tobą, a teraz wypadek.- mówiła.
Rozpłakała się. Płakała, a nie powinna. Przecież zawsze
wmawiała sobie że musi być silna i nie pokazywać swoich słabości. Nie lubiła
robić z siebie ofiary, której każdy współczuł . Ale
teraz była trudna sytuacja. Nie było Wojtka, któremu mogła by się wypłakać. Nie
było Majki, wiecznej optymistki wierzącej że zawsze wszystko się ułoży. Nie
było Sabiny, przecież ona przeżywała teraz śmierć Tomka, z którym przyjaźniła
się od zawsze. Ani Piotrka, który obwiniał się za wypadek.
-Co z nimi? – zapytała wybałuszając oczy z
niedowierzania.
-Tomek nie żyje, a Radek nie
wiadomo jak długo. – załkała.
Judyta podeszła do niej, ale Rozalia natychmiast się
odsunęła i pobiegła do swojego pokoju. Zatrzasnęła z wielkim hukiem drewniane
drzwi i zamknęła je na klucz. Osunęła się na ziemie i zaczęła płakać. Wtedy
wróciły wszystkie wspomnienia…
+++
I mamy już 28 rozdział ;D
Coś mi sie wydaje że epilog nastąpi niebawem, ale uprzedze o tym. Na moje oko jeszcze tak z 4 może 5 rozdziałów bez epilogu xD
Zaskakująco dobrze mi się pisało, choć ostatnio mam mase spraw na głowie i totalny brak czasu dla siebie ;x
Rozdział napisany, oceny prawie wystawione, ferie za tydzień. Żyć nie umierać.
Oceniajcie, komentujcie. Mam nadzieje że wam się spodoba <3
Zostawcie po sobie krótki komentarz, który daje motywacje i świadomość że ktoś czyta te wypociny :P
ps. nastepny postaram sie dodac za tydzien, bo w 1 tygodniu ferii nie ma mnie w domu. Nareszcie jakiś urlopik xD
ps. nastepny postaram sie dodac za tydzien, bo w 1 tygodniu ferii nie ma mnie w domu. Nareszcie jakiś urlopik xD
Themalkina .;D